
To że kocham biżuterię już gdzieś napisałam. To jest fakt. Projektowanie, zamawianie potrzebnych materiałów i wykonywanie, to też lubię. Nieraz te wszystkie czynności i uczucia zamykam w szkatułce i koniec. To też jest fakt.
Ale jest biżuteria którą od samego początku tworzę z myślą o sobie, wtedy powstaje coś co ma w sobie wiele moich cech. Coś co będzie tak wyraziste jak ja, tak ekspresyjne jak ja. Takie moje coś.
Lubię duże formy, które robią za całą biżuterię widoczne z daleka. To ona ma nadać smaczku mnie i mojemu wyglądowi.
Jeden wyrazisty element.
O czarnych dużych koralach zawsze marzyłam, o czerwonych też.
Czarne już powstały ale droga do nich nie była łatwa. Niby nic trudnego znaleźć w Internecie półfabrykaty 2 centymetrowych kul połączyć to ze srebrem i już. Jednak nie jest to proste. Bo albo faktura nie ta albo połysk za duży. Po wielu poszukiwaniach mój wybór padł na lawę wulkaniczną. I teraz dopiero schody sięgnęły nieba.
Każda lawa ma naturalne wgłębienia, jest chropowata jak pumeks. I to nie było to co do końca mi się podoba.
Mijał czas a właściwie mijały kolejne miesiące.
W Łodzi dwa razy do roku są targi Interstone. I to właśnie na nich wypatrzyłam piękne sznury różnych dużych minerałów, korala i właśnie mojej lawy wulkanicznej. Tak idealnej, gładkiej, szlifowanej i matowej.
To fantastyczne uczucie kiedy po wielu miesiącach trzyma się w ręku to coś czego szukało się tak długo. I cale szczęście że trzymałam sznur lawy i pięknego korala robaczywi w ręku. Gdybym tam nie była nie uwierzyłabym w opowiadania jak eleganckie kobiety zmieniają się w harpie gotowe wyrywać sobie upatrzone sznury z rąk i bronić ich do ostatniej kropli krwi z nienawiścią w oczach. Aż trudno uwierzyć jak pierwotne instynkty i chęć posiadania podpowiadały Paniom jak można zdobyć upragnione kamienie.
Dyscypliny były różne, od klasycznego wyrywania sobie z rąk poprzez podstępnego zagarniania dla siebie sznurów w chwili odłożenia go na momencik przez nic nie przeczuwającą ofiarę. Jednak jedna dyscyplina zasługuje na szerszy opis.
W pewnym momencie zaczęły znikać ze stołu sznury które dosłownie przed chwilą miałam na oku więc mogę śmiało napisać że znikały na moich oczach. Jak ? W jaki sposób !? Skoro cała walka toczyła się powyżej blatu.
Mój wzrok sięgnął niżej.
Zdziwienie sięgnęło zentu kiedy zobaczyłam elegancką kobietę przykucniętą przed stołem która z szybkością i precyzją kameleona widzącego ponęntnego owada zgarniała kolejne sznury.
Istne polowanie.
Ale wróć my do moich koral
Korale są ciężkie i masywne w związku z tym połączyłam je tylko z jedną 2 centymetrową kulą srebra w pięknej satynie. Połączenie proste proste ale niebanalne i bardzo eleganckie. Satyna na srebrze sprawiła że dobrze wyglądają do dżinsów i białej koszuli jak i do bardziej eleganckiego stroju.
Teraz czas po rocznej przerwie zająć się dużym ciętym koralem robaczywą.